Na samym początku chciałabym serdecznie podziękować wszystkim, którzy okazali ogrom serca poprzez wsparcie wyrażone pod moim pierwszym wpisem - pomimo, że podziękowałam serdecznie każdemu z osobna. Nie spodziewałam się takiego ogromnego odzewu pod postem i w prywatnych wiadomościach... Tyle niesamowicie pięknych słów, dzięki którym prawdziwie odżyłam! Jesteście niesamowici! Dziękuję!
Dało mi to motywację do spisania dalszej części historii, do odświeżenia trudnych emocji i wielu drobnych, niemiłych doświadczeń jakie zebrane w całość przekonały mnie do decyzji o powrocie.
Ale od początku.
W procesie rematchu (czyli zmiany rodziny) aupair mogą pojechać tylko do rodzin, które również postanowiły wejść w proces rematchu - czyli z takimi, u których najprościej mówiąc coś nie pykło z poprzednią dziewczyną. Takie, które mają "czyste konto" czyli szczęśliwie dokończyły rok ze swoją aupair i szukają dla niej zastępstwa, były dla mnie niedostępne.
Za to rodziny w procesie rematchu mogą skontaktować się z dziewczynami z "czystym kontem", które dokończyły rok i szukają nowej rodziny na przedłużenie lub z takimi, które są jeszcze w swoim kraju.
W dodatku, taka aupair z rematchu ma na swoim profilu informację, którą wypełnia jej lokalna koordynatorka z wszelkimi szczegółami na temat powodów zmiany host rodziny. Jest tam też osobista opinia koordynatorki o nas i o sytuacji zaistniałej w domu hostów.
Za to my nie możemy mieć wglądu w żaden dokument o rodzince - nie wiemy, czy rodzina czy aupair wystąpiła o rematch, jakie są zarzuty aupair wobec tej hostów i na odwrót etc.
To tyle na temat sprawiedliwości w programie.
Rozmawiałam z kilkunastoma rodzinami i dwie zaproponowały mi przyjazd do nich - wybrałam dwie panie (Anu i Kris) z Detroit, bo jakoś tak lepiej mi się z nimi rozmawiało na Skype.
Zanim jednak podjęłam decyzję wielokrotnie usadawiałam się w moim ulubionym, ciocinym fotelu koło kominka i próbowałyśmy rozłożyć te rodzinki na czynniki pierwsze. Zachodziłyśmy w głowę, co mogę zrobić, aby uniknąć takiej pomyłki jak przy rodzinie z NY i czy były jakieś sygnały, które zwiastowały katastrofę, a na które byłam ślepa. Tak samo, jak byłam ślepa na tragiczne opowieści byłych i obecnych AuPair, między innymi mojej bliskiej koleżanki Justyny - która w wakacje krótko po przyjeździe do szalonej rodziny w Miami wróciła do rodzinnego Zakopanego (Justynko, jesteś bardzo dzielna!)
I doszłyśmy z ciocią do wniosku, że nie mogę zrobić absolutnie nic, aby dowiedzieć się do kogo tak naprawdę się przeprowadzam. Nieważne, ile żartów sypniemy na Skype, ile maili wymienimy, jakie zasady ustalimy i jak bardzo będzie mi się wydawało, że tych ludzi znam - dotarła do mnie oczywistość sytuacji, że nie poznam człowieka dobrze przez Internet.
Szanse na trafienie na dobrą rodzinę mam takie same, jakbym wybrała kogoś na chybił-trafił, zamykając oczy i przesuwając palcem po liście z nazwiskami.
Tak to mniej więcej było przy moim drugim matchu.
wspomnienia z cieplutkiej i przepięknej południowej Karoliny
Zanim dostałam bilet do Detroit, musiałam jednak potracić trochę nerwów, więc pewnego wieczora po rozmowie z Anu i Kris wparowałam do salonu cioci i wyskrzeczałam:
-Co za podła, okropna koordynatorka!
Chodziło mi o LCC, lokalną koordynatorkę z Nowego Jorku - tą samą, która stwierdziła, że nie było zagrożenia bo nikt by mnie w lesie nie zastrzelił jak na Bronksie. Dziewczyny (będę używać zamiennych określeń na tę tęczową rodzinkę/Anu i Kris/panie/paskudy bez skrupułów) usłyszały od niej to samo, co Wy mogliście przeczytać w poprzednim wpisie:
Wytłumaczyłam się, jak dokładnie to było - czyli po prostu opowiedziałam historię z mojej perspektywy, ale to było tylko słowo przeciwko słowu. Nie dostrzegałam wtedy paradoksu, że chociaż nic złego nie zrobiłam musiałam zaklinać się na wszelkie świętości, że naprawdę się starałam i warto mi zaufać, a nie miałam jak skonfrontować z nimi tego, co wyrabiały z poprzednią aupair.
Mimo wszystko byłam niesamowicie podekscytowana, że będę mieszkała w Detroit. Jak sugeruje tytuł bloga, jestem wieloletnią fanką Eminema i wiem naprawdę sporo o jego rodzinnym mieście. Nie mogłam się doczekać, aż na własne oczy zobaczę jego stary dom na 8 Mile i poczuję klimat opuszczonych osiedli, na których czas zaciera coraz bardziej ślady po dawnych lokatorach, pracownikach fabryk samochodów, którzy opuścili miasto wraz z przeniesieniem się produkcji do innych miast, zostawiając za sobą prawdziwe osiedla duchów. MoTown - jak nazywa się Detroit, jest to skrót od Motor City - zdawało się czekać na mnie.
Tak sobie przynajmniej mówiłam, aby się poczuć trochę lepiej wśród tego całego przerzucania mnie jak martwego śledzia z kutra do skrzyni z lodem, potem z wędzarni do siatki odbiorcy detalicznego i prosto na talerz. Od tych rozmyślań o śledziach powoli tęskniłam coraz bardziej do mojej rodzinnej Gdyni, bo (zostawiając zabawny wydźwięk) czułam się trochę jak ktoś, kto nie ma domu. Wielokrotnie powtarzałam to wszystkim, którzy tylko chcieli mnie słuchać.
Gdybym miała dom, to nie wyrzucono by mnie z godziny na godzinę w Nowym Jorku co przyczyniło się do sytuacji, że nie miałam gdzie spędzić nocy. Niedługo potem z ciepłego kąta u cioci rzucono mnie na północ, znów na łaskę obcych ludzi. Nigdzie nie mogłam się poczuć bezpiecznie, jak u siebie bo przecież wiedziałam, że ciepły kąt cioci też będę musiała niedługo opuścić. Wiedziałam też od początku, że przy przeprowadzce na inny kontynent będę się czuła jak wyrwana z korzeni i coraz boleśniej dawało mi się to we znaki.
Ale dość tych smętów i filozoficznych porównań do martwego śledzia, postaram się wszystko, co zdarzyło się potem, streścić jak najzwięźlej.
-Widziałam na stronie lotniska, że wylądowałaś, co tak długo zajęło? - Usłyszałam, wsiadając do samochodu czekającego na mnie na lotniskowym parkingu. Za kierownicą siedziała miła hinduska o imieniu Anu, w tamtym momencie obserwująca, czy może bezpiecznie wycofać. Po chwili wyruszyłyśmy w drogę do miejsca mającego być moim nowym domem, chociaż podczas całego mojego pobytu nie odważyłam się tego budynku tak nazwać ani razu.
-Na początku myślałam, że American Airlines zgubiło moją walizkę - Wyjaśniłam. - Ale gdy poszłam do biura, okazało się że czeka tam na mnie. Niestety, bez jednego kółka... Trochę zajęło wypełnianie mi dokumentów potrzebnych do wypłaty odszkodowania.
-Cóż za pech! - Oświadczyła hinduska i opowiedziała mi, że dzisiaj są urodziny kuzynów dzieci na które jestem zaproszona, poznam rodzinę, będzie fajnie i tak dalej.
"Imprezka!" pomyślałam ucieszona i obserwowałam Detroit zza szyby samochodowej. Anu miała dwójkę własnych dzieci z poprzedniego małżeństwa i teraz związała się z trenerką osobistą Kristine, na którą mówiła Kris. Można by ją opisać jako stereotypową "męską" lesbijkę - kupa mięśni, ubrania kupowane na dziale męskim, krótko obcięte włosy i niski głos. Jednocześnie jestem i zawsze byłam wolna od uprzedzeń, może dlatego, że sama się z nimi często musiałam mierzyć będąc otyłym dzieckiem, którym przecież nigdy nie jest łatwo.
Poznałam dzieci i Kris, która nie powiedziała mi nawet "cześć". Tylko rzuciła na mnie okiem. Żadnego ruchu, spojrzenia, emocji, słów, które zdradziłyby, że w ogóle zauważa moją obecność. Wyruszyliśmy w piątkę na urodziny i gdy dojechaliśmy na salę gier połączoną z restauracją i pubem, para witała się z rodziną i znajomymi, a ja stałam z boczku nieco zakłopotana licząc, że mnie przedstawią.
Dzieci biegały zajęte sobą, rodzina wymieniała ploteczki w stylu "Amir i Marsha mieli się pojawić, ale zjedli nieświeżego kurczaka tandoori i siedzą na kiblach". Czułam się kompetnie nie na miejscu. W końcu, jakiś miły aniołeczek wskazał na mnie paluchem pytając "A kto to?" i wtedy wyczułam, że oto moja wielka chwila i wyartykuowałam "Cześć i czołem, jestem nową aupair, bardzo dziękuję za zaproszenie"
Na samej imprezce wszyscy usiedli w swoim gronie kontynuując plotki o kurczaku i nikt nawet nie zachęcił mnie, abym wybrała któreś miejsce, więc nieśmiało usiadłam koło Anu, która ciągle potem gdzieś biegała.
Dzisiaj tamte wydarzenia są dla mnie oczywiste, ale wtedy myślałam sobie "Daj im czas, jesteś nowa, może czują się zakłopotani, bo przecież jesteś innej rasy i nie znają twojej kultury. A może mieli nieprzyjemne doświadczenia z poprzednią aupair i nie wiedzą, jak się zachować".
Emocje, które we mnie były biorąc pod uwagę moje wcześniejsze doświadczenia sprawiały, że czasem nie wytrzymywałam. Rzucając gdzieś w przestrzeń niewychwycone przez nikogo słowa "no to ja pójdę do toalety", gdzie uroniłam parę łezek znów praktykując dialog ze sobą, że przecież żadna krzywda mi się nie dzieje, weź się w garść.
No to brałam się w garść i wracałam do stolika.
Jakoś przetrwałam tamto popołudnie i padłam do łóżka w zajmowanej przeze mnie piwnicy obiecując sobie, że jutro będzie lepiej.
Taki był wstęp. Pierwsza część mojego pobytu w Stanach, to były dwa wielkie wybuchy które mogłam opowiedzieć chronologicznie, natomiast w drugiej rodzince napięcie rosło z dnia na dzień, czułam się coraz bardziej niedoceniania i nieszanowana.
Ustaliłyśmy grafik od poniedziałku do piątku, a w soboty miałam pracować od 7:00 do 11:00. Na miejscu jednak okazało się, że będę pracowała w jedną sobotę 7:00-17:00 a w kolejną od 16:00 - 23:00. I tak miało już zostać.
Nie miałam mieć ani jednego wolnego weekendu, aby zrobić sobie jakąś wycieczkę, pójść do szkoły, coś w tym guście. Jednak postanowiłam, że nie będę się kłócić, bo nie bardzo miałam na to siły po poprzednich przeżyciach i najzwyczajniej w świecie wolałam się dostosować.
AuPair może pracować do 45h tygodniowo i zwykle od poniedziałku do piątku nie miałam tyle godzin, więc one wykorzystywały to do granic możliwości. Pewnego weekendu dwójka dzieci była u dziadków, którzy mieszkali nieopodal - więc spytałam, czy będę mieć wolne. Niestety, okazało się, że pracuję. Anu przedstawiła mi plan dnia.
Ustawiłam budzik na 7:00 rano i pół godziny później zajechałam do posiadłości mieszczącej się nad jeziorem, otoczonej wysokim ogrodzeniem. Zostawiłam buty na wycieraczce, aby nie pobrudzić marmurów i weszłam do posiadłości. Pomimo tego, że dziadkowie byli w domu, musiałam obudzić dzieci, zrobić im śniadanie, pobawić się z nimi - typowy dzień AuPair.
Nie rozumiałam, jaki jest sens spędzania weekendu u dziadków, skoro oni nawet się tymi dziećmi nie zajmują, tylko budzą AuPair o świcie aby przyjechała i pracowała. Pomimo przykrości, których doświadczyłam później ze strony młodszego chłopca, było mi żal tych dzieci. Nikt tak na prawdę nie chciał spędzać z nimi czasu, miały tylko wykonywać mechanicznie czynności od prac domowych po liczne aktywności i stać wyprostowane w mundurkach szkolnych.
Bajkowa szkoła młodego. Pięciolatek był w niej codziennie od 7:00 do 15:00.
Ale czy szczęśliwszy, niż nasze polskie dzieci bawiące się w tym wieku na podwórku?
Wielokrotnie później miałam mieć wrażenie, że kompletnie nie liczy się to, co sobą reprezentuję. Dla tych ludzi fakt, że przyjechałam na rok do Stanów przerywając moje życie w Polsce znaczyło tylko tyle, że jestem nieambitna i jakież to ciężkie życie musiałam mieć w kraju trzeciego świata, że zdecydowałam się pracować pełen etat w Ameryce za grosze.
Nie miało najmniejszego znaczenia to, że jestem artystą. Moje poglądy na życie i plany na przyszłość nie miały najmniejszego znaczenia, nie było przyjacielskiej pogawędki przy rodzinnym stole przy którym opowiedziałabym o swoim kraju, lub co sobą reprezentuje moja rodzina.
Miała być to wymiana kulturowa, ale trafiłam do rodziny w której nikt ani słowem nie opowiedział mi o tak znaczącej historii Detroit, nie dzielono się ze mną opowieściami o kulturze amerykańskiej, nie spotkałam się z najmniejszym zainteresowaniem Polską.
Lokalna koordynatorka nie organizowała spotkań AuPair, więc zwiedzałam miasto sama.
Pomimo pięknej nazwy wymiana kulturowa AuPair, wrzucono mnie po prostu do domu w którym miałam tylko pracować. Nikt nawet nie rzucił luźno czegoś w stylu: "Na piętnastej mili jest takie fajne muzeum, może sobie zobaczysz?" Raczej to ja musiałam wypytywać:
-Wiecie może, gdzie tutaj w okolicy jest taki market dyń, żeby zrobić sobie halloweenowe zdjęcie?
-Oj nie, niestety. Nie wiem.
-W Polsce kiedy zasiada się do obiadu, mówimy smaczego. Oznacza to mniej więcej to, co "enjoy your meal". A więc, smacznego, Anu!
-Oh. Ok.
-Zauważyłam, że w okolicy jest Michigan Acting School (znów, musiałam sama wyszukiwać takie miejsca) może pojadę tam w tygodniu, zorientować się w grafiku zajęć. Zawsze interesowałam się filmem, zastanawiam się nad pójściem na Reżyserię na Warszawskiej Szkole Filmowej po powrocie ze Stanów, Warszawa to stolica Polski i...
-MAMO, PIECZARKI SĄ OHYDNE.
-Poczekaj, przełożę ci do osobnej miski kochanie i będzie makaronik bez pieczarek.
Szybko poczułam, że chyba popełniłam duży błąd, sama nie wiem skąd brałam w sobie siły aby na początku wykrzesać odrobinę entuzjazmu i sympatii do pary i ich dzieci.
Chyba po prostu wtedy jeszcze nie rozumiałam, że ten - bądź co bądź, naprawdę przepiękny - kraj nie jest wart marnowania roku w miejscu, w którym się nie rozwijam, mało zarabiam i popadam coraz bardziej w depresję.
A może moje starania były paradoksalnie przejawem braku siły, gdyż stres pourazowy dawał mi się we znaki coraz dokuczliwiej, szybko zaczęłam mieć brak energii na cokolwiek i chyba zaczęłam cierpieć na początki wyżej wspomnianej depresji.
Niedługo wydarzenia miały się skumulować jednak w sposób, który obudził we mnie mój czasowo uśpiony, zadziorny charakter i zdecydowałam, że mam dość, doszło do konfrontacji która skutkowało prawdziwą burzą.
Ale zanim to się stało, korzystając z tych resztek wolnego czasu wsiadałam w samochód i urządzałam sobie samotne przejażdżki po opuszczonych dzielnicach Detroit. Całymi godzinami krążyłam po tych osiedlach, słuchając mojego ulubionego rapera i miałam o czym rozmyślać.
zdjęcia robiłam na szybko z samochodu
To zdjęcie pobrałam z Google. Widziałam takie osiedla i wiele więcej na żywo, ale nie zawsze miałam odwagę zatrzymywać się albo nawet zwalniać w takich miejscach
Opuszczone osiedla-duchy wprawiały w taki rodzaj nostalgii, którego nie doświadczyłam nigdzie indziej. Miały w sobie jakiś niesamowity, smutny klimat, który przyciągał mnie niczym magnes. Bo przecież miałam w sobie tyle smutku i rozczarowania, że pośród tych zrujnowanych osiedli czułam, że tu pasuję.
Myślę, że pobyt w Detroit nauczył mnie bycia kompletnie samą i przewartościował to, czym się w życiu kierowałam. "Czy dzieci mieszkające pośród tych marmurów są szczęśliwe i jaką cenę płacą, za pozornie świetlaną przyszłość? I co dla mnie w życiu jest naprawdę ważne?" niejednokrotnie tak się zadumałam, że aż prawie zapomniałam, że trzeba wracać i myć gary.
No właśnie, gary.
Zasada programu jest taka, że aupair robi pranie - ale tylko dzieci, sprząta - ale tylko po dzieciach, myje naczynia - ale tylko po posiłkach, które przygotowywała dla dzieci.
Tymczasem każdego ranka czekała na mnie w zlewie sterta kubków, talerzy, misek, blachy zafajdane po pieczeniu i walnięte do zlewu. Czasem aż mnie odrzucało, bo one nawet nie mogły się pofatygować aby wyrzucić resztki obiadu do kosza, po prostu walnęły talerz z resztkami jedzenia do zlewu, skoro rano aupair i tak ma dyżur w kuchni, to niech to zrobi.
Poprosiłam je o rozmowę i powiedziałam, że nie pasuje mi to, w odpowiedzi usłyszałam że jest to "bycie częścią rodziny" i czy do swoich rodziców też miałabym pretensje, gdyby zostawili w zlewie talerz? Powiedziałam, że u mnie w domu nikt po nikim nie sprząta i wszyscy wstawiamy naczynia do zmywarki. Zaproponowałam kompromis - mogę dalej dbać o porządek kuchni w całej rodziny, jednocześnie proszę je o wstawianie naczyń do zmywarki, bo nie zajmie im to więcej czasu niż położenie naczyń do zlewu, a mnie to ułatwi dzień.
Zgodziły się.
A następnego dnia rano....
gdy wieczorami psy rozwalały czasem śmieci, Anu i Kris wychodząc o świcie nigdy nie sprzątały.
Po co, skoro za godzinę wstanie au pair i ona może to zrobić razem z górą naczyń w zlewie.
Ręce mi opadły. Był to kolejny rodzaj manifestacji, że nie mam tutaj nic do gadania i o żadnych kompromisach nie ma i nie będzie mowy.
Na samym początku okazało się też, że pięciolatek nosi pieluchy.
Oczywiście nic o tym nie wspomniały w rozmowie na Skype, więc znów mamy do czynienia z tym, że rodziny najzwyczajniej w świecie omijają niewygodne fakty. Ciężko mi było się z tymi pieluchami pogodzić, bo nie uważałam, aby było to normalne dla dziecka w wieku pięciu lat.
Młody po dramatycznym rozwodzie Anu chodził do psychiatry i miał spore problemy emocjonalne, o czym również nie wiedziałam wcześniej.
W dodatku, matka nie budowała autorytetu aupair i wielokrotnie podważała to, co postanowiłam. Dzieci natychmiast to wychwytywały i było kilka niemiłych sytuacji:
- Odwożąc młodego do szkoły, miałam jednego dnia zabrać dwa opakowania pączków, jakieś smakołyki i dużą zgrzewkę wody do jego klasy, bo mieli jakąś tam ucztę. Zaparkowałam tuż przed wejściem i poprosiłam młodego, aby wziął jedno opakowanie pączków, bo woda jest ciężka a mam jeszcze parę innych rzeczy. Usłyszałam w odpowiedzi "Mama powiedziała, że ty to masz dostarczyć. A więc sama to sobie nieś". Powiedziałam, że jest tutaj ze mną a więc może mi pomóc i skutkowało to ogromną histerią, płaczem i krzykiem.
- Bawiliśmy się w bawialni w piwnicy, gdzie mieściło się parę innych pomieszczeń między innymi moja sypialnia i moja łazienka. Młody oświadczył, że musi do ubikacji i zaczął się kierować do łazienki w piwnicy. Powiedziałam mu "to jest moja łazienka, proszę skorzystaj z tej w twoim pokoju na górze" młody na to, że "ja tutaj mieszkam i to mój dom, a więc wszystkie łazienki są moje". Siląc się na spokój, wyjaśniłam mu, że chwilowo tutaj pracuję i mieszkam a jego mama udostępniła mi pokój, każdy w tym domu ma swoją łazienkę na wyłączność - ja nie korzystam z jego łazienki w pokoju a więc proszę, by on nie korzystał z mojej. Znów, płacz, histeria i krzyk, ponieważ od nikogo z rodziny nigdy nie usłyszał sprzeciwu.
- Zapytałam, co by chcieli na obiad i wybrali makaron, Anu była w domu i zasugerowała, żeby do makaronu były warzywa. Młody wybrał brokuły i kukurydzę. Zmieszałam je z makaronem i tak oto wybuchła największa do tej pory drama i histeria, bo on nienawidzi kiedy warzywa są pomieszane z makaronem. Przeczekałam największy wybuch i wytłumaczyłam, że zrobiłam coś miłego dla niego gotując obiad, więc po pierwsze należy powiedzieć dziękuję. Po drugie, może zjeść sam makaron a potem warzywa, które zostaną a jutro mi pomoże i przyszykuje ze mną obiad tak, jak będzie chciał. Histeriom, krzykom, groźbom, płaczom nie było końca, kiedy zaczęła się agresja fizyczna i młody zaczął okazywać coraz bardziej brak szacunku i rozwydrzenie, wrzeszcząc że "wypieprzy ten shit do kosza", poszłam na górę po Anu. A mamusia widząc tę scenę, PRZEPROSIŁA... młodego, zapewniła go że już wyrzuca ten niedobry obiad i zaraz będzie tak, jak on chce.
Któregoś dnia zaczęłam toczyć rozmowy z agencją, czy by mi nie kupili biletu do domu. Poinformowałam ich o całej zaistniałej sytuacji z pierwszą rodziną, brakiem pomocy z autem w lesie w nocy, z lotniskiem, brakiem jakiegokolwiek zainteresowania ze strony agencji... No, znacie tę historię.
Wspięłam się na wyżyny mojego języka i napisałam maila, który sprawił, że skontaktowała się ze mną Program Director, szczerze mnie przeprosiła i zapewniła, że oczywiście, bilet będzie kupiony tylko muszę podać datę powrotu i poinformować rodzinę, że chcę zakończyć program wcześniej.
Długo się psychicznie przygotowywałam na tę rozmowę.
Pewnego wieczoru usiadłam z nimi i powiedziałam, że zdecydowałam się wrócić wcześniej do domu, bo program nie spełnia moich oczekiwań i tęsknię za domem.
Wciąż jeszcze nie był to moment, w którym wyrzuciłam im wszystko co mi zalegało na wątrobie, bo bałam się złej atmosfery i podkładania mi nogi przez resztę czasu, jaki miałam spędzić w tym domu. Jak się okazało - słusznie.
-Wiesz, co? - Zaczęła Anu, kompletnie tracąc panowanie nad sobą. Zaczęła wyć jak dziecko i zmienił jej się głos nie do poznania, zalała się łzami i widziałam w niej odbicie syna i jego ataków szału. - Zadeklarowałaś się na cały rok z nami, i to jest nie w porządku! Ja umawiając się z pacjentami nigdy bym nie powiedziała, że odwołuję wizytę bo tęsknię za dziećmi i wracam do domu! Przez ciebie znów muszę szukać nowej opiekunki!
Zakrzykując mnie coraz to nowymi zarzutami, nie dała mi nawet dojść do słowa, więc nie mogłam wyrazić oburzenia jej nietrafnym porównaniem.
Ja pracowałam 10 tysięcy kilometrów od rodziny, w obcym kraju i płacili mi grosze.
Ona pracowała godzinę od domu, w jej rodzinnym kraju i płacili jej krocie.
Myślę, że to kolejny dowód na to, jak lekceważąco agencja i rodziny podchodzą do odwagi, jaką musimy się wykazać decydując się na taki wyjazd i jak wiele musimy poświęcić.
Potem było już tylko gorzej - hostka specjalnie informowała mnie dopiero rano, że dzieci muszą być wcześniej w szkole a gdy nie zdążyłam na czas, bo wstałam tak, jak zwykle były o to pretensje. Kuchnia, która była moim obowiązkiem zaczęła być coraz bardziej zasyfiona z rana, a hostka zamawiała kuriera z zakupami do domu tak, żebym nie miała okazji dorzucić do koszyka nic dla siebie.
W samochodzie pewnego dnia wyskoczyła ikonka akumulatora, poinformowałam o tym Kris i poprosiłam aby zabrała auto do mechanika, ale zbagatelizowała moją prośbę i kazała mi odebrać dzieci. W kolejce samochodów pod szkołą wysiadło mi radio, więc przeczułam co się święci i szybko zajechałam na parking. Auto nie chciało odpalić. Pretensje były do mnie, że "akumulator nie wysiada tak po prostu, musiałaś znowu nie wyłączyć świateł albo zostawić otwarte drzwi" - w tym samochodzie światła były na szczęście automatyczne, ale byłam wściekła że mają mnie za takiego wiejskiego głupka, który drugi raz zrobiłby taki sam błąd. A drzwi były zawsze zamknięte - auto miało czujnik, który nie pozwolił zamknąć mi auta gdy drzwi były niedomknięte.
Samochód skończył na lawecie.
warta upamiętnienia chwila
Auto tydzień było potem u mechanika, który stwierdził że był problem z jakimiś przewodami. Oczywiście nikt nie przeprosił mnie za insynuacje oraz nie poruszany był temat, że chciałam zabrać auto do mechanika jeszcze gdy było sprawne, ale skończyło na lawecie, bo Kris kazała mi jechać mimo kontrolki akumulatora.
W ogóle większość czasu spędzałam wtedy w samochodzie. Któraś z mam była już około 11:00 w domu, więc gdy miałam odebrać dzieci najczęściej nie jadłam obiadu na górze, w salonie, bo było to po prostu niezręczne. Najczęściej brałam jakiegoś szejka białkowego, słoną przekąskę i słodycze (ale połączenie, co?) i jadłam w aucie, zanim pojechałam po dzieci.
Były też takie sytuacje, że po powrocie ze szkoły dalej pracowałam, chociaż mamy były już w domu i w salonie z kuchnią coś gotowały, dzieci biegały lub siedziały na krzesełkach przy kuchennej wyspie i wszyscy spędzali razem czas kompletnie mnie nie potrzebując, nikt mnie nie zauważał ani nie zapraszał do rozmowy, ale nie mogłam się zająć sobą bo przecież w grafiku mam wpisaną pracę. Więc najczęściej stałam z boku i na siłę próbowałam sobie znaleźć jakieś porywające zajęcie typu układanie pudełek herbaty kolorami.
I tak toczyły się moje dni, pełne blaknących powoli w mojej pamięci stresów - jednego poranka wypuściłam psy do ogrodu i ku mojemu zdziwieniu, wrócił tylko jeden. Wyjrzałam za drugim, przeszłam się przez ogródek i nigdzie nie mogłam znaleźć Romana. Bo tak się złożyło, że one miały dwa psy noszące imiona Winston i Roman - moja wzmianka, że Roman to polskie imię nie zrobiła większej sensacji, a młoda nie omieszkała mnie pouczyć, że wymawia się "rołmyn" i tamtego właśnie poranka Roman spierdolił.
Odkryłam dziurę w płocie i pomyślałam, że właściwie to wcale się mu nie dziwię. Płot dzielił mój ogród i ogród sąsiada, więc okrążyłam dom i zapukałam do drzwi domu naprzeciwko. Sympatyczny, starszy pan pozwolił mi przeszukać ogródek w poszukiwaniach "rołmiego", ale już wiedziałam, że nic z tego - ogródek nie był ogrodzony ze wszystkich stron.
Pies się w końcu znalazł, bo miał wszczepiony chip. Ale zgadnijcie, czyja to była wina, że Kris nie załatała wcześniej dziury w płocie?
Innego dnia, wyżej wspomniana Kris zaprosiła po meczu rugby trzy koleżanki do siebie. Wyszłam z piwnicy, chcąc sobie coś zrobić do jedzenia, gdy one oglądały telewizję. Ani cześć, ani to jest Maggie nasza aupair, ani co tam słychać, ani co tam sobie przyrządzasz na kolację, ani zagadania, że oglądają sobie to i owo.
W międzyczasie wciąż toczyłam z agencją boje o bilet, bo Program Director potrafiła nie odzywać się kilka dni, telefony do nich były pilnie strzeżone, nie mogłam się doprosić tego biletu, a ciężko mi się tam mieszkało nie wiedząc kiedy to miejsce dokładnie opuszczę. Wydzwaniałam na linię emergency i wciąż przełączano mnie od jednego departamentu do drugiego aż w końcu kupili mi bilet, kiedy musiałam przenieść się po ogromnej kłótni do domu lokalnej koordynatorki.
Ciężko mi się to wspomina, ale na sam koniec przynajmniej im wszystko wygarnęłam. Zaczęło się od tego, że Anu zagadała mnie pewnego zwykłego, szarego dnia - niby niewinnie:
-Czemu dzisiaj dzieci są w mundurkach, skoro mają "casual day"? - Zapytała, odkładając torbę na kuchenny stół i przewieszając kurtkę przez krzesło.
-O, wybacz, zapomniałam. - Przyznałam, bo faktycznie w natłoku wielu spraw wypadło mi to z głowy. Mój błąd. Anu wykorzystała to, aby przystąpić do ataku.
-Jeżeli ktoś zapomina o czymś, o co go proszono w ciągu ostatnich 12 godzin, to nie nazwałabym tej osoby dorosłą. - Wycedziła, a mi po raz pierwszy od pobytu u nich niekontrolowanie skoczyło ciśnienie i odparowałam:
-Wy naczyń do zmywarki zapominacie włożyć codziennie rano od trzech tygodni, chociaż też was o to prosiłam.
I się zaczęło.
Anu przyznała, że wchodziła do piwnicy pod moją nieobecność i zarzuciła mi, że jestem brudasem, bo miałam tam talerz czy jakąś miskę. Poczułam, że kontrolowanie się nie ma sensu i odpowiedziałam, że nikt mnie nie zauważa gdy robię sobie jedzenie, a więc nie czuję się zaproszona do stołu i jem na dole. Dodałam o tych resztkach jedzenia, których nawet ona nie wyrzuci do śmieci, tylko wrzuca razem z talerzem do zlewu.
Powiedziałam wszystko tak, jak w tym wpisie - że nie interesują się moją kulturą i że nie powinny brać udziału w wymianie kulturowej, bo szukają tylko taniego pracownika, którego nawet nie potrafią uszanować, jak należy.
Nasłuchałam się w odpowiedzi dużo niemiłych słów, które Anu skwitowała wykrzyczeniem "SCREW YOU!" wtedy oznajmiłam, że nikt nie będzie mnie tak traktował, spakowałam walizki i zadzwoniłam do lokalnej koordynatorki z prośbą o nocleg.
Oczywiście wszystko to, co powiedziałam nie miało takiego dobrego wydźwięku, jak tu - zawsze lepiej brzmi to, co możemy na spokojnie sobie spisać, w dodatku byłam pod dużym stresem i dyskusja nie była w moim ojczystym języku. Ale ogólnie dałam radę i sens został zachowany.
U koordynatorki były już dwie inne aupair z Detroit, których rodzina nie chciała u siebie w domu na czas dwóch tygodni rematchu. Spędziłam jedną noc na kanapie po czym koordynatorka oznajmiła mi, że trochę tu przeze mnie ciasno więc mogę zostać jeszcze maksymalnie jedną noc.
No to zaczęłam wisieć na telefonie z linią emergency, na drugie ucho nadawała mi koordynatorka że nic z tego - czego ja jeszcze chcę, biletu do Gdańska? Wolne żarty, wylatywałam z Warszawy więc bilet będzie do Warszawy, takie są zasady i już - a tak w ogóle, to ona czarno to widzi i na moim miejscu poszukałaby tanich połączeń na skyscanner.
Już nic mnie w tych koordynatorkach nie zdziwi.
Ale uparcie wisiałam na telefonie, pomimo że wciąż było to samo, przerzucanie mnie godzinami przez różne departamenty, nieodczytane maile, brak odzewu aż w końcu przestałam być uprzejma i zagroziłam, że zgłoszę do Departamentu Stanu to, co się tutaj z nami wyprawia. No to bilet był w ciągu pół godziny.
Do Gdańska, z walizką rejestrowaną.
WYWALCZYŁAM!
Historia lubi się powtarzać, i miałam około dwie godzinki na spakowanie waliz, bo dostałam lot last minute do Gdańska przez Frankfurt jeszcze na ten sam dzień. Niedługo potem siedziałam już w uberze, a jeszcze później w lotniskowym Starbucksie po odprawie, a jeszcze potem pałaszowałam spaghetti na koszt Lufthansy oglądając Hotel Transylwania 3 lecąc nad oceanem.
widoki nocą nad Frankfurtem
Tak sobie myślę, że koniec końców żal mi Anu. Zdrowi ludzie nie poniżają innych, aby mieć z tego satysfakcję. Tak zachowują się ludzie z problemami lub kompleksami.
Ja jestem teraz szczęśliwa - pomimo tego, że boje z agencją dalej nie ustępują i koniec końców zgłosiłam tą sprawę do Departamentu Stanu, bo Anu i Kris mi nie zapłaciły...
Niemiłe doświadczenia szybko jednak zastępują plany na przyszłość. Poprawa matury i studia - być może będzie to szkoła filmowa, bo czemu nie! Wygląda również na to, że szczęśliwie będę mogła już niedługo wrócić do pracy, jaką miałam przed wyjazdem - bardzo ją lubiłam i odchodziłam ze smuteczkiem, normalnie nie mogę uwierzyć w moje szczęście, że znów będę mogła tam pracować.
Nie ma tego złego. Ważne, żeby niczego w życiu nie żałować i w każdej sytuacji widzieć dla siebie nowe szanse!
Dziękuję wszystkim czytelnikom, którzy byli ze mną do końca tej historii.
To jest prawdopodobnie ostatni wpis na moim blogu.
Każdemu czytelnikowi z osobna życzę dużo dobrego - jestem pewna, że ogrom wsparcia i ciepełka wróci do Was wielokrotnie!
....Bo karma zawsze wraca :)